Pierwsze przyprawy, takie jak papryczki chili czy czosnek, zostały przywiezione na Zanzibar przez Portugalczyków. Goździki na archipelagu pojawiły się w 1812 roku za sprawą pochodzącego z Maskatu Seleha ibn Haramila, który sprowadził je tutaj z wyspy Reunion. Jednak dopiero w połowie XIX wieku, za sprawą sułtana Omanu Sa’ida ibn Sultana, który przeniósł swoją siedzibę z Maskatu na Zanzibar, archipelag stał się wiodącym na świecie producentem przypraw, spośród których najważniejszą były goździki. Władca skonfiskował plantacje Saleha, a w dodatku zadecydował, że każdy właściciel ziemski ma na swojej plantacji posadzić co najmniej 3 drzewka goździkowe na 1 palmę kokosową rosnącą na działce, pod groźbą konfiskaty całej plantacji. Wkrótce Zanzibar stał się goździkową potęgą, opierając produkcję w dużej mierze na pracy niewolników, co przyniosło rządzącym ogromne dochody. Mówi się, że w tamtych czasach goździki były cenniejsze niż złoto.
Dzisiaj po złotych czasach goździków pozostało już tylko wspomnienie. Zanzibar, niegdyś największy producent tej przyprawy, zajmuje obecnie trzecie miejsce na światowym rynku, plasując się za Indonezją i Madagaskarem. Jego udział w globalnej produkcji nie przekracza 10%, a ze względu na fakt, że w 1872 roku potężny huragan zniszczył większość drzewek goździkowych na wyspie Unguja, dzisiaj to Pemba odpowiada za 90% zanzibarskiej produkcji tej przyprawy. Goździkowy upadek rozpoczął się wraz z rewolucją w 1964 roku, kiedy afrykańska większość wystąpiła przeciwko rządzącej archipelagiem arabskiej elicie. Nowy rząd utrzymał monopol na handel goździkami, oddając go w ręce państwowej Zanzibar State Trading Corporation, która narzucała sztucznie zaniżone ceny na rynku. Mimo liberalizacji gospodarki – państwo do dzisiaj ten monopol utrzymuje. Niskie dochody zniechęcają farmerów do uprawy goździków. Od połowy XX wieku produkcja goździków na Zanzibarze spadła drastycznie – z 24 tysięcy ton do rekordowo niskiego wyniku 3500 ton w 2013 roku. Zniechęceni marnymi zyskami plantatorzy przestali dbać o drzewko, które starzejąc się, stają się podatne na choroby i dają coraz mniejszy plon. W 2000 roku w ramach protestu wielu farmerów podpaliło swoje plantacje, co doprowadziło do kolejnych zniszczeń. W ciągu kilku dekad liczba drzewek spadła o połowę z 4 do 2 milionów. Rozwinął się także przemyt goździków za granicę, do Kenii, gdzie można sprzedać je po cenach rynkowych. Plantatorzy, którzy zwątpili w opłacalność produkcji goździków, przerzucili się na inne uprawy, takie jak pieprz, którego ceny nie są regulowane, więc jego produkcja przynosi wymierne zyski.
Od kilku lat władze Zanzibaru mają świadomość, że sztucznym zaniżaniem cen i regulacją handlu nie zdziałają wiele. Dlatego w 2010 roku prezydent Ali Mohamed Shein zadeklarował, że rząd podejmie działania zmierzające do ponownego wzrostu produkcji goździków. Przede wszystkim trzykrotnie podniesiono ceny – z 5000 szylingów do 15 000 szylingów za kilogram. Oprócz tego wdrożono program dystrybucji sadzonek goździkowych za darmo – w latach 2015 i 2016 rozdano ich niemalże pół miliona. Sporo z nich, niestety, obumiera, ponieważ farmerzy mimo wszystko nie poświęcili im dużo uwagi. Wielu twierdzi, że podjęte przez władze kroki są wystarczające, aby zachęcić ich do zwiększania produkcji. Mimo to pierwsze sukcesy już zanotowano – dzisiaj na Zanzibarze produkuje się rocznie 5000 ton goździków. Rząd nadal odmawia pełnej deregulacji w tym zakresie, twierdząc, że goździki to symbol Zanzibaru, więc muszą pozostać w rękach władzy.